Wszystko zależy od tego, czy mamy wystarczająco dużo czasu na zajęcie się sprzedażą swojej nieruchomości. I czy pośrednik, z którym podpisujemy umowę podejdzie do swojej pracy uczciwie.
Pani Aneta Gawrońska w swoim artykule pisze: „Umowa na wyłączność zawarta z jedną agencją nieruchomości nie zagwarantuje nam szybkiej sprzedaży mieszkania. Zawsze jednak trzeba zapłacić prowizję agentowi, niezależnie, kto znajdzie klienta – ty czy on.” Uważam, że to źle postawiona teza, ponieważ żadna umowa nie zagwarantuje szybkiej sprzedaży. Więcej – nie zagwarantuje tego żaden rozsądny pośrednik! A prowizja – owszem, jest to jeden z zapisów takiej umowy, natomiast nie to powinno być najważniejsze. Moim zdaniem, jeśli już decydujemy się na skorzystanie z usług pośrednika to mamy chyba świadomość tego, że za jego pracę należy mu się wynagrodzenie?
Jeśli chodzi o treść umowy, to pamiętajmy, że mamy na nią wpływ w ramach obowiązujących przepisów. Dlatego nie musimy zgadzać się na gotowe wzory umów i możemy zażyczyć sobie umieszczenia szczegółowego zakresu obowiązków pośrednika, w tym działań reklamowych i ponoszonych w związku z tym kosztów. Oczywiście żaden pośrednik nie zgodzi się na takie zapisy w umowie otwartej, natomiast przy umowie na wyłączność mamy przynajmniej jasność, za co potem płacimy. Jeżeli nie chcemy płacić pośrednikowi, to nie mamy przecież obowiązku korzystania z jego usług. Pytanie tylko, czy chcemy zająć się sami sprzedażą nieruchomości, posiadamy niezbędną do tego wiedzę i czy mamy na to czas? Jeśli mamy wątpliwości, to może lepiej powierzyć to zadanie specjalistom?
I w tym przypadku idealnym rozwiązaniem byłaby umowa na wyłączność. Piszę „byłaby”, ponieważ u nas jeszcze długo, niestety nie będzie. Dopóki nie doczekamy się solidnej współpracy w systemie MLS, przestrzegania przez pośredników zasad etyki zawodowej (które sami ustalają!) a także zmiany nastawienia klientów do pośredników, to nie osiągniemy takiego stanu, w którym korzystanie z umów na wyłączność będzie standardem. A tak jest na rozwiniętych rynkach, m in. w USA i Kanadzie, o czym wspomina Pan Janusz Schmidt w swoim komentarzu do cytowanego przeze mnie artykułu.